czwartek, listopada 03, 2005

Rozmyślania za kierownicą nr 17 - Zdrajcy i oszukani

Osiemnaście lat temu musiałam nauczyć się prowadzić auto. Ponieważ dopiero co przybyliśmy do Australii i nie mogliśmy pozwolić sobie na szkołę jazdy, postanowiliśmy, że instruować mnie będzie mąż. Niestety, choć wypadało oszczędniej, mogłam wylądować w zakładzie dla nerwowo chorych. Wobec czego rodzinne lekcje przerwałam, a jeździć nauczył mnie niestrachliwy kolega – któremu będę za to wdzięczna do grobowej deski.

Dzięki na czas podjętej decyzji podwójnie skorzystałam: zdobywszy prawo jazdy mogłam jeździć gdzie mi się podoba, oraz wiedziałam kim jest mężczyzna, którego poślubiłam. Kilka lat później ten obiektywizm pomógł mi zdecydować się na rozwód. Kobietom, które chcą poznać prawdę o partnerze polecam sposób rozszyfrowania „na instruktora”.

A jeśli ktoś wierzy w zapewnienia psychologów, że kłótnie małżeńskie oczyszczają i pomagają w przetrwaniu stadła - niech spróbuje!

Amerykański thriller Deceived (Oszukana), w reżyserii Damiana Harrisa oglądam co kilka lat, za każdym razem z równym napięciem. Jest to logicznie skonstruowana intryga, sprawnie wyreżyserowana, doskonale zagrana. Przy tym, z idealnie dopasowaną do rozgrywającej się akcji muzyką Thomasa Newmana i nie jest to charakterystyczna dla hollywoodzkich produkcji wciąż ta sama, jęcząca pop-produkcja, tylko zawsze oryginalna linia melodyczna, podkreślająca emocje poszczególnych scen.

A nie zmieniają się one błyskawicznie - Nowy Jork w tym filmie jest odczarowany i akcja toczy się w tempie zwolnionym. Dodatkowo, to co wielkie jest martwe: wieżowce, przestronne lokale, mieszkania i pustostany, korytarze, halle. A w nich porusza się mały człowiek - intruz w świecie, który stworzył.

Jest to jedyny film Goldie Hown, w którym gra ona rolę dramatyczną. Partneruje jej John Heard, którego (odwrotnie!) tylko raz widziałam w pozytywnej roli, bo zwykle wciela się w łajdaków. Mimo to, gdy oglądałam Oszukaną po raz pierwszy, dałam się nabrać. Tak przekonywująco zagrał zakochanego w swej żonie!... Tak cudownie kłamał patrząc prosto w oczy! Znów ostrzegam: nie wierzcie psychologom, że kłamca patrzy w bok - zdarzają się magistrzy Akademii Łgania.

Do tego, wszystko było jak w bajce: sześć lat zgodnego pożycia, urocze dziecko, interesująca praca, dobre warunki materialne. „Jakie mam szczęście!” mówi bohaterka przytulając się do męża, gdy on w tym samym czasie (ze zmienionymi personaliami poślubiony innej, oczekującej narodzin ich dziecka!) układa plan jak zniknąć z jej życia, wraz z naszyjnikiem wartym cztery i pół miliona dolarów.

Jest w tym filmie dodatkowy motyw: instynktu. Jeszcze szczęśliwa - a już podejrzliwa! Zapewniem wszystkie (normalne, nie chorobliwie zazdrosne) kobiety: jeśli w pewnym momencie zaczniecie kontrolować kieszenie swego partnera, to znaczy, że on coś knuje. Kłamca potrafi się wyłgać z najbardziej skomplikowanej sytuacji, lecz oszukiwanego instynkt nie zawiedzie.

W Deceived żona w odpowiednim momencie zaczyna podejrzewać, choć jeszcze nie może dowieść. Dopiero po śmierci męża (oczywiście upozorowanej) stopniowo odkrywa, że jest on także zdrajcą. Wyjaśniam: zdrajca, to nie ten, który zdradza seksualnie. Zdrajca bez skrupułów sprzedaje, poświęca najbliższych dla niskich celów – egoistycznych, ambicjonalnych, materialnych itp. Może nawet zabić. I wcale nie musi być wariatem. Ten z filmu, w końcowej scenie tak wyjaśnia swoje zasady moralne: „Nie chcę cię skrzywdzić, ale skrzywdzę jak będę musiał. To też jest miłość”.

Cóż... tylko w związkach obojętnych zdarza się przeżyć życie z człowiekiem, którego tajemnic nawet po śmierci nie poznamy. Bohaterka Deceived miała instynkt i siłę. Rozwikłała zagadkę, stłumiła miłość do zdrajcy, wymierzyła sprawiedliwość i... potrafiła żyć dalej. Nawet pozwalając dziecku zachować album ze zdjęciami fałszywej przeszłości tatusia. Fikcja? Niekoniecznie! Rzeczywistość bywa bardziej sensacyjna – choć nie każdy oszukany potrafi sobie z nagle odkrytą prawdą poradzić.

Tak jak bohater filmu Andrzeja Wajdy „Bez znieczulenia”. Naukowiec i dziennikarz (Zbigniew Zapasiewicz) stale na zagranicznych rozjazdach, pewny, że ma szczęśliwą rodzinę, wracając z kolejnej delegacji dowiaduje się, że żona (do Penelop nie należąc) wyprowadziła się do kochanka. Po czym - chociaż stopniowo odkrywa, że jest ona mało warta i właśnie cienki moralnie kochanek do niej pasuje - za wszelką cenę pragnie ją odzyskać.

Porównując oba filmy doszłam do wniosku, że kobiety lepiej przechodzą katharsis, bo mężczyzni nie umieją się pogodzić ze zmianą statusu ukochanego męża na porzuconego. Bohater „Bez znieczulenia” dopiero na sprawie rozwodowej - amoralnej farsie - uświadamia sobie z kim przeżył połowę życia. Wychodzi bez słowa, nie reagując na biegnącą za nim kobietę, w której obudziły się resztki godności. Film Wajdy nie ma happy endu jak „Oszukana”. Zdradzony ginie wskutek wybuchu kuchenki gazowej. Samobójstwo? Raczej sprowokowany wypadek - sądząc po kończącym film makabrycznym ujęciu jego spalonej, śmiejącej się otwartymi ustami twarzy.

Przytoczę jeszcze jeden film traktujący o zdradzie popełnionej przez najbliższych. Jest to film irlandzkiego reżysera Petera Mullana „The Magdalene sisters” (Siostry Magdalenki). W 2002r. film zdobył nagrodę „Złotego Lwa” na Festiwalu Filmowym w Wenecji, oraz główną nagrodę na Toronto Film Festival.

W drugiej połowie dwudziestego wieku (akcja toczy się w 1964r!) w Irlandii, zakony sióstr Magdalenek zajmują się sprowadzaniem na drogę cnoty „upadłych kobiet”. Przebywające w „azylach” dziewczyny całymi dniami piorą garderobę i pościel zakonnic. Jest to praca ciężka i wręcz odrażająca. (Dopiero po latach wysiłek ich rąk zastąpią pralki.) Nie wolno im rozmawiać, nie wolno wychodzić poza zakład, na nienakrytym stole spożywają brejowate posiłki, ciała kryją pod brązowymi drelichami - jak komunistki z reżymu Mao TseTunga. Za objawy buntu są bite, poniżane, siostry golą im głowy. Niektóre nawet są wykorzystywane seksualnie. W zakładach starzeją się i umierają.

Film przedstawia autentyczną historię czterech „upadłych” dziewcząt zamkniętych w „azylu” koło Dublina. Pierwsza, zgwałcona, zostaje tam odstawiona, gdy poskarzy się rodzinie. Nieślubne dziecko drugiej ofiary, tuż po porodzie oddadzą w adopcję, a ją do karniaka. Trzecia, pensjonariuszka sierocińca, lubi flirtować z chłopakami stojącymi za płotem - jest to wystarczający powod, żeby ją uznać za upadłą. Czwarta, od lat tam przebywa i swoje dziecko widuje z daleka – oczywiście bezprawnie.

Po latach męki jedną wydobywa z zakładu brat, dwie odważniejsze uciekają, tylko czwarta umiera w zakładzie dla umysłowo chorych. Najstraszniejsze, że te wyklęte godziły się na swój los! A przecież nie siedziały w więzieniu otoczonym drutem kolczastym – pilnowały ich tylko zakonnice! Nie uciekały nie śmiejąc przeciwstawić się tradycji i nikt nie chciał im pomóc w rozpoczęciu normalnej egzystencji – zdradzone i opuszczone przez najbliższych i społeczeństwo.

Po zakończeniu filmu jest podana informacja, że w „azylach” sióstr Magdalenek przebywało trzydzieści tysięcy(!) „upadłych” kobiet – i to nie w średniowieczu, tylko w końcu XX wieku i nie w kraju trzeciego świata, tylko w cywilizowanej (jak by się mogło wydawać) Irlandii! Nazwiska wszystkich nieszczęsnych zamieszczono po informacji, że ostatnia taka pralnia została zlikwidowana w 1996r!

I jeszcze przykład z ostatnich miesięcy: kto oszukał dwudziestosiedmioletnią Australijkę Schapelle Corby, podrzucając do jej, jedynie na suwak zamkniętego pokrowca cztery kilogramy marihuany i winien jest wydanego na nią na Bali tragicznego wyroku? Oraz kto i w jakim interesie nadał tej sprawie rozgłos przypominający zasłonę dymną?

Według wszelkich praw - rząd, który nie potrafi zapewnić obywatelom nietykalności bagażu na lotnisku, powinien pomóc prawdopodobnie niewinnie osądzonej, chociażby załatwiając jej ekstradycję do Australii – państwa na którego terenie przestępstwo zostało popełnione.
Choć ostatnio i w życiu i w fikcjii zapanowała moda na thrillery bez happy endu...

Przytoczone przykłady przedstawiają wyjątkowo podłe przypadki, lecz ten, kto uważa, że nigdy nie został zdradzony – może się zaliczyć do grupki bujających w nieświadomości, bo nikogo nie poznaje się do końca, choćby znało się go od urodzenia.

Wobec czego, modne dziś wyszukiwanie partnera za pośrednictwem internetu może być bezpieczniejsze. W taki sposób zaczyna się nie od reakcji chemicznej, tylko od tego, co po wybuchu - czyli zdrowego rozsądku.

Akcent Polski nr 6 - 2005

__________________________________________________________