sobota, listopada 19, 2005

Rozmyślania za kierownicą nr 19 - Litość nad zwierzętami

Za każdym razem, gdy siadam za kierownicą, błagam Boga i wszystkie Duchy Opiekuńcze, żebym nikogo autem nie zabiła i nie zraniła - nawet ptaka, czy jaszczurki. A dopiero potem proszę o swoje bezpieczeństwo.

Szczególnie na małych ulicach nie wiadomo kto i co może wyskoczyć zza zaparkowanego samochodu. Kiedyś, tylko dzięki temu, że jechałam wolno, nie zabiłam pięknego, popielatego kota, który właśnie przed kołami mojego samochodu rozpoczął nocną wyprawę. Z całej siły kopnęłam hamulec i z wizgiem stanęłam w miejscu, aż dym z kół poszedł! Na szczęście kota nie uderzyłam, czmychnął przerażony hałasem! Za to ja, gdy zjechałam na pobocze i na wacianych nogach przeszukałam ogródki domów po obu stronach ulicy - przez kilka minut dochodziłam do siebie. Jechałam pięćdziesiątką, ale jak widać, też niebezpiecznie!
Od tej pory, na małych uliczkach zwalniam do 40 km. na godzinę.

Ale są tacy, co widząc przechodzące jezdnią zwierzę – naciskają gaz. Nie myślą (bo tacy mózgów nie mają), że to samo może ich spotkać. Bo sprawiedliwa natura sama karze winowajców, dla wszystkich żyjących stosując te same prawa. Tylko naiwni przedstawiciele tzw. „wyższej rasy” - sądzą, że skrzywdzenie „młodszego brata” ujdzie im bezkarnie...

Nawet nie wszyscy miłośnicy zwierząt wiedzą, że czwarty października – dzień urodzin Św.Franciszka – od 1982r został ogłoszony Światowym Dniem Ochrony Zwierząt.
Może więc choć w tym miesiącu zastanówmy się nad naszymi młodszymi - lepszymi braćmi? Ale kochać zwierzęta, to nie znaczy tylko dbać o własnego pupila, lecz także występować w obronie tych maltretowanych.

Od najmłodszych lat czułam „litość nad zwierzętami”, do dziś mi to pozostało, bo prawie zawsze staję w obronie pokrzywdzonych (także dwunożnych) zwierząt. Moje pierwsze wystąpienie w obronie konia, który upadł nie mogąc pociągnąć fury pełnej węgla, skończyło się boleśnie. To były okrutne powojenne czasy. W Warszawie, gdzie życie toczyło się, jeszcze przynajmniej dziesięć lat po wojnie, na nieuprzątniętych gruzach, nie było litości dla słabych. Koń upadł, bo fura załadowana była do granic możliwości. Pijany właściciel okładał go biczem, mszcząc się za nędzę swojego życia, więc ja – smarkata żądająca litości dla konia, mogłam go tylko więcej rozzłościć. Oberwałam batem po nogach i była to moja pierwsza lekcja życiowego okrucieństwa.i ...bezradności.
Może dlatego występuję w obronie tych, co się nie bronią?... (I też za nich obrywam...)

Częścią mojej rodziny zawsze były zwierzęta - przez dziesiątki lat psy. Mądre, jak Budrys, mieszaniec wilka i bernardyna, który pilnował mojej siostry gdy była mała, lepiej niż jakakolwiek niańka.
Ale były też psie głupki - jak pewien Bobik, towarzysz mojego warszawskiego dzieciństwa, który uwielbiał pruć fotele i kanapy, obgryzać nogi krzeseł (wziął się nawet za nogi fortepianu, choć był tylko mieszańcem małego kundla i teriera). Gdy wracałam ze szkoły, merdając kikutem ogona witał mnie z wyżyny fortepianu, z brodą pełną przyczepionych suchych ostów, przywiezionych z gór w celach dekoracyjnych, a obecnie w kawałkach leżących obok szczątków nut i bibliotecznej książki, za którą znów trzeba było zapłacić!

Bobik był niewątpliwie równie głupi jak jego imię, ale był psem wesołym i towarzyskim i miał artystyczną naturę - był wyjątkowo muzykalny. Ja też. Wobec czego urządzaliśmy koncerty dla sąsiadów. Chodziłam po klawiaturze fortepianu, wyśpiewując wniebogłosy, a popapraniec wył, ile miał siły w płucach! Ale muzykalnie: jak szłam w górę klawiatury - wył dyszkancikiem, jak deptałam dolne klawisze - efektownym glissandem zjeżdżał, aż do operowego basu. Był to właściwie mój pies, to ja spędzałam z nim najwięcej czasu. Cóż... nie byłam poważnym dzieckiem, a mówią że psy upodabniają się do właścicieli...

Gdy dorosłam, zrozumiałam, że mojemu charakterowi lepiej odpowiada samodzielny kot. I tak już od trzydziestu lat odpowiadają mi najróżniejsze koty, których całe pokolenia przewinęły się przez nasze kolejne mieszkania.

Nawet na emigrację wyruszyliśmy z dwoma czarnymi kotami, które z bólem serca, musieliśmy pozostawić na wsi w Bośni. Obozy dla uchodźców nie przyjmują czworonogów, a bilet z Europy do Australii, wraz z kosztami kwarantanny wynosił na jednego kota ponad cztery tysiące dolarów! Co dla nas, emigrantów, było sumą nieosiągalną. Koty zapłaciły więc najwyższą cenę za nasze szczęśliwe wylądowanie w Australii i być może były ofiarą za nasze życia. Kilka lat później w Bośni toczyła się okrutna wojna. Tam, gdzie ewentualnie byśmy mieszkali zginęło wielu ludzi.

Przed paru laty ukazała się interesująca książka Anne i Daniela Meurois Givaudan, o polskim tytule „O tych, które posiadają duszę”. Osobiście nie wątpię, że zwierzęta dusze posiadają - tchnął je w nie Najwyższy, gdy je stworzył, tak samo jak w nas, zarozumialców uzurpujących sobie do tego jedyne prawo!
Autorzy książki, posiadając możliwość świadomego wychodzenia z ciała fizycznego, kontaktowali się z Bytami (czyli Aniołami), które kierują światem zwierząt. Także ze zbiorowymi duszami zwierząt (np. ptaków, czy szczurów) i z pojedyńczymi zwierzętami, które opowiadały o sobie. Przebaczenie, miłość i wzajemna pomoc, w pełni istnieją w świecie zwierząt, gdy w ludzkim, wciąż tylko w stanie szczątkowym. Postęp cywilizacji słabo podnosi szlachetność naszych uczuć!

Książka przedstawia świat zwierząt w świetle nam nieznanym. Obecnie trudno jest dowieść, czy są to fakty, czy wyobraźnia autorów, jednak skłonna jestem przyjąć, że przekazali prawdę. Wszak ludzi o specjalnej duchowej mocy coraz więcej rodzi się na świecie. A nauka stale potwierdza, że to czego nie widzimy, też istnieje...
„Czy nigdy nie przyszło wam na myśl, że pod zwykłą postacią waszego psa lub kota może kryć się wielka dusza?” Oto fragment rozmowy autorów z psem Tommy: „Rodzina, w której żyłem była kochającą się rodziną, ale dla nich byłem tylko psem(...) pies, kot lub chomik, były przede wszystkim zabawkami dla dzieci; przedmiotem, który można zamknąć w garażu, kiedy się go miało dosyć i któremu nie było zimno ani nie chciało się spać. Pokora. To właśnie teraz przeze mnie przepływa.”

Zawsze przeczuwałam, że zwierzęta nieraz ofiarowują siebie, żeby uratować czlowieka, którego kochają. Książka moje domysły potwierdza wyjaśniając, że: „...często jest to jednym z zadań ich życia.” Oto słowa psa Tommy’ego: „Duch Życia może czasem poprosić abyśmy wzięli na siebie to ciemne światło przeznaczone dla człowieka, którego kochamy; wówczas akceptujemy, żeby ten ból przypadł nam w udziale i żeby naszą formę opuściły siły życiowe. Nie jest to obowiązek, ale miłość, która sprawia, że tak czynimy(...) wy nie znacie związków, jakie nas z wami wiążą(...)”

Pozbawieni uczuć nie potrafiąc pojąć tej ofiary paplają, że „zdechło im” zwierzątko. Bezmyślnym powtarzam: „zdechł” - to Breżniew! Tak właśnie, trafnie używając tego słowa i uradowani tym faktem wiwatowali niegdyś Polacy na terenie obozu uchodźców w Latinie, we Włoszech. Natomiast zwierzęta umierają z godnością.

Właśnie z miłości do zwierząt, dziesięć lat temu moja rodzina przestała jeść mięso - nie je się braci. Jedzenie mięsa to tylko sprawa przyzwyczajenia. Jest tyle innych produktów, które lepiej smakują i na pewno są lżej strawne dla układu pokarmowego roślinożercy – jaki posiada człowiek. (Nie mówiąc, że obecne mięso jest po prostu trucizną!) A zjadaczom trupów polecam obejrzenie scen z rzeźni (nie mamy prawa nie wiedzieć, że zwierzęta rozumieją, że są zabijane i czują ból!) - może zaczną inaczej patrzeć na wypatroszone kurczaki, czy kawały krwawego mięsa u rzeźnika!

Człowiek jest istotą przewrotną. Gdy na filmach fabularnych pokazane są sceny zabijania zwierząt, na końcu umieszcza się napis: „Żadne zwierzę, nie zostało skrzywdzone przy kręceniu tego filmu.” Oczywiście dlatego, że za to grożą ogromne kary pieniężne!
Ale jednocześnie, na większą skalę nie robi się nic, żeby ukrócić katowanie i barbarzyńskie obyczaje: uwięzione łańcuchami niedźwiedzie są zagryzane przez psy - ku uciesze gawiedzi. Walki psów, czy kogutów w niektórych krajach są na porządku dziennym. W Hiszpanii, zabijanie byków w najokrutniejszy sposób, uważa się za bohaterski wyczyn! W Polsce, psy podwórkowe zimą przymarzają do ziemi...

W godzinach nocnych (ze względu na okrucieństwo obrazów?) pojawia się w telewizji reklama jednej z organizacji protestujących przeciw testowaniu na zwierzętach kosmetykow, czy lekarstw. A wykonuje się na nich najpotworniejsze doświadczenia jakie można sobie wyobrazić! Na zdjęciach widziałam małpy zarażone syfilisem, świnki morskie z otwartymi czaszkami i podłączonymi do mózgów elektrycznymi przewodami; króliki, koty, psy z odrażającymi (i bolesnymi!) alergiami po próbach kosmetyków.

Poważni uczeni udowodnili wiele razy, że wszystkie te testy nie mają sensu, bo nawet minimalna różnica w genach powoduje całkowicie inne działanie tej samej substancji. A zabawiającym się w tak okrutny sposób „uczonym” życzę podobnego losu – bowiem egocentryk uczy się tylko na własnym cierpieniu. A testy leków należałoby raczej przeprowadzać (za ich zgodą) na nieuleczalnie chorych ludziach. Kosmetyki zaś, na dobrze opłacanych ludzkich ochotnikach – tylko w taki sposób te badania miałyby sens.

Ale jak możemy mieć litość nad czworonożnymi zwierzętami, skoro jesteśmy znieczuleni na bliźniego na dwóch nogach! W państwie, które szczyci się wyjątkową demokracją, na dokumentalnym filmie Murzynka - mieszkanka zniszczonego huraganem miasta, płacze do kamery: „Błagamy prezydenta Busha o pomoc! Niech ktoś przyjedzie tutaj i zainteresuje się nami!...”
Ale przecież łatwiej jest zabijać, niż ratować życie...

Może więc - chociaż w pierwszych dniach października - poświęćmy uwagę przyjaciołom, którzy kochają i poświęcają się dla nas. Utulmy psa lub kota, ale uratujmy też obce zwierzę - choćby wspierając finansowo którąś dobroczynną, pomagającą, czy walczącą o prawa zwierząt instytucję. Nie kupujmy kosmetyków i lekarstw z firm, które wykonują testy na zwierzętach. A może zostańmy jaroszami?

Ludzi o wyższej sile duchowej, rozumiejących, że nie należy zabijać, lecz pomagać - jest sporo na świecie. Przyłączmy się do nich, bo jak mówi cytat z omawianej wyżej książki: „...żadne z królestw, nawet to człowiecze, nie może ewoluować, jeśli pozostawi z tyłu nawet najmniejszą część Kreacji.”

Akcent Polski nr 8 – 2005

__________________________________________________________