niedziela, października 09, 2005

Rozmyślania za kierownicą nr 13 - Zostawić w spokoju wspomnienia

Czasem, pod wieczór przejeżdżam koło Centennial Park, w miejscu gdzie kończy się Ocean str. Parę miesięcy temu, na wysepce odzielającej pasma jezdni, koło semafora, do którego przytroczono bukiety kwiatów, zauważyłam siedzącą w milczeniu grupkę ludzi. Nie przejeżdżam tamtędy codziennie. Nie wiem jak często, obecni na miejscu nieszczęścia wspominali bliską osobę, która prawdopodobnie zginęła tutaj. Widziałam ich kilka razy, zauważyłam też, że kwiaty wymieniali na świeże.

Minęło kilka miesięcy - wysepka opustoszała. Nie wiem dlaczego już nie przychodzą. Może zapomnieli? A może zrozumieli, że ważna jest sama pamięć? Bo wszystko się kończy, odchodzą nie tylko ci, co umierają. Żywych i martwych nie należy niepokoić. Zapomnienie to nie grzech – to wyższa konieczność.

Kiedy dwadzieścia lat temu przyleciałam do Australii, pamięć minionego życia była tak dręcząca, że pierwsze co zaczęłam robić (po rozpakowaniu jedenastu walizek w nowo wynajętym mieszkaniu), było pisaniem listów do rodziny, przyjaciół, znajomych. Dzięki temu, ciągle siedziałam w poprzednim życiu - ciężko przyzwyczajając się do nowej rzeczywistości.

Potem, gdy rozszerzało się grono moich przyjaciół w Australii, zmniejszała się częstotliwość wymiany listów z Polski. Wreszcie całkiem ustała. Nie miałam już o czym pisać – to byli całkiem inni ludzie, tak jak ja, po latach, byłam zupełnie inna. Staliśmy się sobie obcy, nie mając możliwości śledzenia zmian, jakie w nas zachodziły.

Zaskakujące były przypadkowe powroty ludzi, z którymi wiązała mnie luzna znajomość.

Dawno temu, kiedy dostaliśmy do rąk matury, całą klasą poszliśmy się upić do “Fukiera” na rynku warszawskiej Starówki. Lecz ponieważ wszyscy mieliśmy inne zainteresowania, po opiciu pełnoletności rozeszliśmy się spod drzwi winiarni, każde w swoją stronę.

Już w Australii, grając na zabawie (Daniela i Ela), wśród bankietujących, przybyłych na mistrzostwa polskich żużlowców spostrzegłam kolegę z klasy, który wyglądał prawie tak samo jak kiedyś pod drzwiami „Fukiera”. Ucieszyliśmy się, porobiliśmy pamiątkowe zdjęcia, wymieniliśmy wiadomości, adresy i… na tym się skończyło. Koleżanka ze szkoły muzycznej, którą po dwudziestu latach spotkałam w Australii, mieszkała tu na stałe, więc ta znajomość przetrwała pewien czas, by umrzeć tak samo jak w Polsce - bo nic nas nie łączyło.

Natomiast z dawnych, prawdziwych przyjaciół nie spotkałam nikogo. Nie odwiedziłam nigdy Polski, a z nich nikt nie miał ochoty dotrzeć na antypody, choć rozsypali się po świecie.

Widać w fakcie, że los ludzi rozdziela, istnieje wyższa logika, której tu, na Ziemi nie zrozumiemy. I w tym jedynym wypadku nie warto dochodzić prawdy. A przypadkowe spotkania i ponowne rozstania dowodzą po prostu, że nie warto…

Kilka lat temu przejeżdżając nadmorską ulicą Bondi Beach zatrzymałam się przed pasami dla pieszych. Właśnie przekraczał jezdnię młody człowiek, niewiarygodnie podobny do chłopca, którego darzyłam sympatią w szkole muzycznej. Nie mógł nim być, bo właściwy byłby już w wieku mocno dojrzałym. Gapiłam się w przechodzącego osłupiała podobieństwem, oraz powrotem minionych lat. I wtedy młodzieniec, w pięknym geście ściągnął z głowy czapkę i zamiatając nią jezdnię, skłonił się przed moim autem!

Z chłopcem ze szkoły łaczyła mnie znajomość-nieznajomość. W szkole - w przerwach między zajęciami - często siedzieliśmy obok siebie popijając kawę i czytając prasę, lecz nigdy nie rozmawiając. Jedyną rozmowę odbyliśmy przez telefon. Przez godzinę nie mogliśmy odłożyć słuchawek – mając tyle do powiedzenia, jakbyśmy się znali od zawsze! Umówiliśmy się na wspólne granie i… nigdy do niego nie doszło.

Po dwudziestu kilku latach, jego młodego sobowtóra spotkałam na przejściu dla pieszych w Australii. Niespodziewanie natknęłam się także na tego prawdziwego: jego nazwisko widnieje na niektórych płytach Anny Marii Jopek. Jest doskonałym instrumentalistą grającym na niepopularnych dziś instrumentach.

Bywa, że znamy ludzi lata całe i zapominamy natychmiast po rozstaniu. A innych, bez powodu(?) pamiętamy całe życie.
Lecz realnie nie warto wracać do najmilszych nawet wspomnień. Lepiej zadowolić się takim spotkaniem, jak to na przejściu dla pieszych, na Bondi.

Bezpieczniej - gdy wspomnienia pozostaną wspomnieniami.

Akcent Polski nr 1 - 2005

__________________________________________________________