piątek, października 28, 2005

Rozmyślania za kierownicą nr 16 - Naprzód

Kilka lat temu grałam na weselu znajomych. Nota bene, był to ich ponowny ślub - po dziewiętnastu latach rozłąki i życia z innymi partnerami (więc nie wiem, czy to akurat było „naprzód”, czy też powrót do przeszłości…) W każdym razie znajomi żyli potem szczęśliwie, więc może to ich środkowe małżeństwa były „do tyłu”?

Po zabawie, w środku nocy musiałam wrócić do domu. Przyjechałam trasą wyznaczoną na planie miasta, lecz gdy już sprzęt elektroniczny miałam zapakowany do samochodu, ktoś doradził mi powrót - ponoć krótszą drogą.

Uległam pokusie i oczywiście zaraz się zgubiłam, pojęcia nie mając przez jakie dzielnice pędzi mój samochód! Co nie dziwi w Sydney, gdzie wszystkie uliczki wyglądają jednakowo. Do tego, w nocy świat prezentuje się zdradziecko inaczej, a mapa leżała zagrzebana pod keybordami i głośnikami.
Mogłam tylko jechać naprzód!

Gdy w 1982 roku, ze swoją rodziną znalazłam się w Latinie - obozie dla uchodźców pod Rzymem - nie byłam pewna słuszności podjętej przez nas decyzji. Ale na powrót było za późno. Wtedy, przypadkiem wpadło mi w ręce wydrukowane gdzieś zdanie podróżnika i odkrywcy Marco Polo „Gdy nie ma gdzie zawrócić, trzeba iść naprzód”. Do tej mądrości stosowałam się potem całe życie. Także i tej nocy, gdy w kółko kręciłam się po nieoznakowanych sydnejskich bocznych drogach wierząc, że Anioł Stróż wyprowadzi mnie z labiryntu uśpionych uliczek.

Dwadzieścia kilka lat temu, zmuszona koniecznością, też dążyłam naprzód, żeby w końcu cudem - ale to już inna historia - dotrzeć do Australii. Przedtem, po krótkim pobycie w obozie, przez rok wegetowaliśmy w hostelu w Rzymie, na via Aurelia blisko Watykanu. Smutną wigilię 82r udało nam się spędzić z Ojcem Świętym - było to popołudniowe spotkanie Karola Wojtyły z Polakami, na które przybyło nas około tysiąca - głównie uciekinierów sprzed i ze stanu wojennego. Wtedy byliśmy dumni, że to właśnie Polak został Papieżem i nikt nie przeczuwał, że wkrotce stanie się On autorytetem nie tylko dla katolików, lecz dla ludzi dobrej woli z całego świata.

Tylko raz udało mi się zobaczyć Jana Pawła II „na żywo”. Więcej szczęścia miał Franciszek, znajomy Czech, który codziennie jeździł do Watykanu, dokarmiając żebrzących tam kloszardów. Jednego dnia, gdy modlił się w Bazylice Św. Piotra, nagle, ze schodów wiodących z podziemi wyłonił się Ojciec Święty, który podał mu rękę, porozmawiał z nim i pobłogosławił. Potem Franio wyrzeźbił na kręgu drewna splecione do modlitwy ręce, w które włożył czerwoną różę i podarował - to miesiącami pieszczone arcydzieło - polskiemu Papieżowi, którego uwielbiał. Franek po długim oczekiwaniu „dostał się” do USA. Nie wiem, czy udało mu się dotrzeć do bram katolickiego zakonu - jak tego pragnął?

Ja, w sydnejską noc po weselu, pchana wiarą „naprzód”, w końcu dojechałam do celu, choć błądziłam dwie godziny. Tej nocy nauczyłam się też, że nie należy wytyczać drogi na podstawie wskazówek: w lewo, dwa razy w prawo, na rondzie prosto… bo wierzyć należy tylko sobie, a w tym wypadku, najlepiej mapie.
Ale, czy tę nauczkę zapamiętałam, to już zupełnie inna sprawa…

Także świat, najczęściej dąży naprzód w złym kierunku, bo nie zauważyłam, żeby wyciągał wnioski z błędów historii: ledwo odbudujemy się po zniszczeniach - zaczynamy następną wojnę. A kolejny agresor zawsze jest pewien, że właśnie ta przyniesie mu korzyści, choć doświadczenia (przynajmniej ostatnich stu lat) udowadniają coś innego.

Szczególnie w czasach, gdy większość państw ma dostęp do broni masowej zagłady, tylko naiwni wierzą, że wojna może zaprowadzić ład. (Mam tu na myśli szaraczków bez-granicznie wierzących propagandzie polityków – bo ci ostatni dobrze wiedzą, dlaczego napadają inne państwa.)
Po każdej wojnie następuje coraz większy chaos. Najeźdźcy tracą miliardy, które ściągają z kieszeni najmniej zamożnych podatników, w „wyzwolonych” krajach jeden reżym zastępuje drugi, walki wewnętrzne trwają – niegdysiejsi rodacy mordują się w najbardziej bestialski sposób.

Odbudowywanie zrujnowanych, na siłę uszczęśliwianych państw, trwa latami, nie wspominając o setkach tysięcy zabitych i rannych. Oczywiście głównie tych, którzy wojny nie pragnęli ani nie wszczynali, bo to agresorzy otwierają puszkę Pandory.

Najtragiczniejsze jest jednak - jak w przypadku wojny w Iraku - gdy okazuje się, że wojna osiągnęła cel całkowicie przeciwny (podanym i nie podanym do wiadomości publicznej) zamierzeniom „wyzwolicieli”. Terroryści to nie cały naród, tylko poszczególni fanatycy przekonani o słuszności sprawy, za którą zabijają niewinnych. Za pieniądze stracone na daremnej wojnie można było zlikwidować choć część siatek terrorystycznych. A ta wojna - na ironię! zamiast unicestwienia terroryzmu, umocniła siłę islamskich ekstremisów i cofnęła ten kraj w rozwoju o sto lat. Zanosi się, że będzie tam panować najbardziej regorystyczny islam i co za tym idzie, dopiero teraz Irak stanie się kryjówką terrorystów!

Amerykanie zabrnęli za daleko, więc jakże teraz mają iść naprzód i gdzie jest to „naprzód”, jeśli nie mogą - bez osłabienia swojej pozycji najsilniejszego mocarstwa świata - wycofać się?
Zresztą nie wiadomo, jak długo utrzymają tę pozycję. Prezydent Putin zagroził, że niedługo Rosja będzie dysponować najsilniejszą, przerastającą rywali - o generację(!) bronią nuklearną! A w mediach już ujawnia się prawdę o amerykańskich zbrodniach wojennych popełnianych w Iraku.

Może kręcimy się w błędnym kole, bo czas niszczy znaki? A świat cofa się w kierunku zimnej wojny, bo może to zimna wojna perfidnie zapewnia światu pokój?…

Na nieszczęście, właśnie w tych niespokojnych, niebezpiecznych czasach odszedł Jan Paweł II, charyzmatyczny, wielki człowiek – już za życia święty - który potrafił korzystnie wpływać na losy świata. Pochodząc z umęczonej wojnami Polski, potępiał napaść na Irak – czego (w większości!) nie chcą przyjąć do świadomości chrześcijanie. A przecież przykazania nie są relatywne.

Nie oszukujmy się, że jesteśmy katolikami - gdy nawołujemy do zabijania. Papież dał przykład wybaczając swemu niedoszłemu mordercy.

Nie istnieją „wojny sprawiedliwe”. Wszystkie kończą się śmiercią tysięcy, milionów winnych i niewinnych; gwałtem, utratą dorobku całego życia, niewolą. Nie ma ceny, za którą warto wszczynać wojny - jak zakwalifikować tę, która zwiodła naiwnych, często ubogich polskich żołnierzy, którzy oddali życie za nędznych - tysiąc amerykańskich dolarów miesięcznie?

Agresja pociąga za sobą agresję. To nie wojna może przerwać łańcuch przemocy. Nie likwiduje też ona żadnego problemu, bo nie ma na świecie narodu, który ulegnie najeźdźcy.

Jan Paweł II uczył pokoju, wzajemnej tolerancji wyznań i pragnął normalnego życia dla wszystkich ludzi świata. Dając temu przykład swoim życiem. Był człowiekiem wyjątkowym - duchem, ale jak wszyscy śmiertelnym - ciałem.

Nie przejmujmy się, że obecnie więcej mówi i pisze się o Jego następcy Benedykcie XVI-tym (który przecież zapowiedział kontynuowanie zaczętej przez Jana Pawła II misji). To normalne, że więcej uwagi poświęca się żyjącym. Martwmy się, żebyśmy szli drogą, którą wskazał pochodzący z Polski Ojciec Święty. Drogą pozbawioną obłudy, kłamstwa, fałszywego relatywizmu - ze świadomością, że wszyscy ludzie mają jednakowe prawo do życia na Ziemi.
Tylko w taki sposób nie pozwolimy umrzeć pamięci o Nim i będziemy rzeczywiście iść naprzód.

Akcent Polski nr 5 - 2005

__________________________________________________________