środa, sierpnia 03, 2005

Rozmyślania za kierownicą nr 4 - Czarodziejskie, seksualne noce

Jeżdżąc ulicami Sydney, zauważam nadejście australijskiej zimy. Na niektórych drzewach jeszcze migocą czerwonozłote ostatki liści; opadłe, zbrązowiałe i skręcone szeleszczą pod stopami przechodniów, ale niektóre drzewa już stoją smutnie nagie, jak w polskim listopadzie. A przed nami zimna, najdłuższa noc w roku i to w w czasie, gdy w Polsce świętuje się najkrótszą, gorącą, świętojańską noc. No cóż, jeśli zdecydowaliśmy się żyć, gdzie wszystko jest odwrotnie, to nie ma co narzekać. Ale można powspominać…

A ile już tych czarodziejskich nocy upłynęło od czasów pierwszej Kupalnocki? Tradycja, ta starsza jest od historii Polski i pochodzi ponoć od czasów puszczańskich. Pełno w niej pogańskich obyczajów, wróżb, magii i niedozwolonej (kiedyś!) wolnej miłości. Od zawsze była to grzeszna noc i wyklinano ją z ambony, a uczestników straszono wiecznym potępieniem, a co za tym idzie ogniem piekielnym! Co nie przeszkadzało, że za rok szał ciał zaczynał się od nowa, bo kara Boska czyniła się odległa i nierealna…

A także ogień tej nocy niepodobny był do piekielnego, zupełnie inaczej podniecał. W jego blasku rozpalały się często uczucia czyste, jak miłość Justyny i Jana – bohaterów powieści Orzeszkowej „Nad Niemnem”; ale także w ciemnościach, w pośpiechu tarzały się przyziemne żądze. No bo kto wierzy, że dopiero hippisi wzniecili rewolucję seksualną!…

Dlaczego słynącej z grzesznej miłości nocy dano za patrona św. Jana - doprawdy nie wiadomo! Być może specjalnie wybrano tego oczyszczającego z grzechów chrzciciela, obarczając go problemem, z którym kościół nie potrafił sobie poradzić – wszak tylko umierający i chorzy nie uczestniczyli w sobótkowych szaleństwach! I oprócz noworocznej, była to jedyna w roku noc bezsenna, tylko może bardziej śmiała w urzeczywistnianiu pragnień, bo nadchodzące lato obiecywało, kusiło, zachęcało…

„Wiła wianki i rzucała je do falującej wody…” – największy przebój polskiego wojska! Wiadomo, wygłodzeni chłopcy marzą o dziewczynach. Wianki z płonącymi świeczkami (znów ta tradycja rozpalającego ognia i oczyszczającej wody), wraz z pobożnymi życzeniami dotyczącymi wybranka, puszczały panny z nurtem rzeki, a kawalerowie je łowili, żeby ochoczo (jeśli panna się podobała) spełniać wypisane na nich życzenia.

A swoją drogą chciałabym wiedzieć, czy dzisiejsza polska wieś urządza jeszcze sobótkowe happeningi? I jeśli, to jak one wyglądają? Czy przygrywają elektryczne gitary i czy nie jest to już dzisiaj po prostu pic na wodę? - wszak w każdej chacie telewizory przekazują postępy w dziedzinie wolnego seksu, więc nikt nie czeka z tym, do jednej w roku nocy… Wiemy też, że wiejska tradycja w tej dziedzinie nigdy nie była pruderyjna. Wystarczy posłuchać przyśpiewek ludowych – przy których występy Madonny, czy jej licznych następczyń zdają się niewinne.

W klasycznej literaturze polskiej dosyć jest opisów kupałowych nocy, ale współczesną wersję znalazłam jedynie w powieści Nienackiego „Raz do roku w Skiroławkach”. Wszyscy znają tę książkę, choć nie wszyscy się do tego przyznają, mimo że jest ona całkiem niezle napisana - swego czasu bogaty styl jej autora porównywano do stylu noblisty G.G.Marqueza (no… może trochę na wyrost).

O czym książka opowiada, już nie pamiętam, ale pozostała mi w pamięci uwieczniona w niej noc seksualnego wyzwolenia, w której uczestniczą wszyscy mieszkańcy wioski - bez względu na wiek i urodę. (Przyznam, że czytając tę książkę chyba ze dwadzieścia lat temu, byłam trochę zgorszona, lecz dziś - przy tak galopującym postępie! - nic mnie już nie dziwi…)

Nie wiem na jaką porę roku przypadała sławetna orgietka w Skiroławkach, ale w stodole było ciemno i porno – dokładnie jak na Kupalnocce! Myślę, że pomysł tej nocy nasunęła Nienackiemu właśnie ta sobótkowa, kpiąca z szóstego przykazania tradycja, pełna pokus i magii, bo przecież magiczny jest pociąg człowieka do człowieka. A i sama sobótka, jak przystało prawdziwej czarownicy, choć stara, nadal jest kusząca. Dopełnieniem makijażu szałowej pani kupały były zapachy - jak widać aromoterapia nie jest wynalazkiem XX wieku!

Nadchodziło lato i kusiło woniami napływającymi z pól, lasów i ogrodów. Kto nie pamięta oszałamiającego zapachu kwitnącej lipy? …
Nastroje wzmagały wonne dymy z palonych w ogniskach ziół - które rozluźniały; mimo, że nie znano jeszcze w tych czasach podobnego działania marihuany (przeciwnie, używając jej tylko do wyrobu sznurków!). Od aromatów kręciło się w głowach najbardziej rozsądnym, a pulsujący w upalnym powietrzu niepokój podwyższał ciśnienia! Nic dziwnego, że wyzwalało się w ludziach szaleństwo i choć raz do roku chcieli przeżyć coś krańcowo różnego od nudnego, ciężkiego życia.

To staropolskie zapomnienie się, przypominają dzisiejsze karnawały w Rio de Janeiro, bo jak mówią słowa brazylijskiej piosenki, wszędzie dające się dopasować: „życie biedaka jest podobne do złudnych blasków karnawału - za jedną noc szczęścia płaci się rokiem znoju.”

Dlatego zawsze znajdą się ubodzy desperaci, którzy oprą się seksualnemu amokowi, żeby na własną rękę szukać innego, choć równie złudnego szczęścia. Ryzykując życiem, sięgną po blaski bogactwa, które obiecuje paskudna sobótkowa roślina: perfidny kwiat paproci.
Czyż baśń ta nie przestrzega przed wątpliwym szczęściem złodziei, którzy zdobywając fortunę nie mogą się nią podzielić - gdyż tylko utrzymując tajemnicę nie stracą wszystkiego?

A zresztą… czy można być szczęśliwym, gdy tyle nieszczęścia wokół?
I może taka jest przewrotna filozofia sobótkowej nocy, że szczęścia nie da się posiąść za żadne skarby; natomiast golce biorące udział w kupałowym szaleństwie - zapominając się w euforii - chociaż przez chwilę czują się szczęśliwymi.


Akcent Polski nr 5 - 2004
__________________________________________________________