środa, października 12, 2011

Przedwyborcze bomby

____________________________________________
Kilka tygodni przed wyborami do sejmu i senatu 9 października 2011 roku, na necie zaczęła pojawiać się tajemnicza wiadomość o bombie przedwyborczej, która wybuchnie tuż przed wyborami i zmiecie ze sceny politycznej Jarosława Kaczyńskiego.
Felietoniści i komentatorzy przypuszczali, że bombą będzie ujawnienie telefonicznej rozmowy braci Kaczyńskich, przeprowadzonej w czasie lotu tupolewa do Smoleńska. I , że w rozmowie wyjdą na jaw sensacyjne naciski! „straszliwego Jarka” na „spolegliwego Lecha”, żeby za wszelką cenę lądowali w Smoleńsku, bo nie zdążą na uroczystości. Miało to obciążyć obu braci winą za spowodowanie katastrofy, a więc ostatecznie odebrać Jarosławowi wszystkie głosy wyborcze.
Jarosław Kaczyński oświadczył publicznie, że rozmawiali z bratem wyłącznie o stanie zdrowia mamy, że  rozmowa była krótka, a i tak nagle została przerwana.
Być może taka wersja teorii o przedwyborczej bombie, uspokoiła prezesa PiSu i całą partię, bo zgodzili się na wywiady: premier Jarosław Kaczyński w programie redaktora(?) Lisa Witalisa i poseł Adam Hofman w programie redaktora(?) Jarosława Gugały.
To był błąd, bo pogróżki o bombie przedwyborczej okazały się prawdą. Nawet na wszelki wypadek gdyby jedna okazała się  niewypałem, skonstruowano zapasową, przy tym podłożono je w innych miejscach, niż się spodziewano.
Nazywanie aktów terrorystycznych „wywiadami” jest mijaniem się z logiką. Obie te skandalicznie nagonki nie miały nic wspólnego z żadnym dziennikarstwem, nawet tym brukowym. To były zwyczajne, ordynarne ubeckie przesłuchania.
Oba miały ten sam cel: zastraszenie rozmówcy - czyli zaproszonego do studia gościa, zajmującego wysokie stanowisko w partii opozycyjnej! - oszołomienie go potokiem wściekle wyrzucanych inwektyw, zapędzenie go w kozi róg i zmuszenie do przyznania się do win niepopełnionych. I w końcu miał nastąpić triumfalny wymarsz wrestlera ze studia, w blaskach reflektorów, przy rzęsistych brawach zaproszonej klaki, a znokautowany miał nie podnieść się z ringu już nigdy...

Podłożenie bomb przedwyborczych zostało sprytnie przygotowane. I choć w tym wypadku nie można już było rozgłosić, że „mściwy Jarek” sam je sobie podłożył, to terroryści mieli wystąpić jako zbawcy narodu.
Premier Jarosław Kaczyński, na ringu u Lisa, miał zostać na zawsze zhańbiony ujawnieniem psucia (z premedytacją!) dobrych stosunków  z przyjaźnie do nas, jak wiemy!, nastawionymi sąsiadami. W tym wypadku z Niemcami. Dokładniej: z kanclerzem Angelą Merkel.  A tę wrogość miały wyrazić słowa Jarosława Kaczyńskiego zapisane w jego książce „Polska naszych marzeń” – „Nie sądzę, żeby wybór Angeli Merkel na kanclerza był przypadkiem” -  w wywiadzie JK dodał jedynie, że pani Merkel wie o co chodzi.
Słowa neutralne – stwierdzenie faktu.
Ale natychmiast - dziwnym zbiegiem okoliczności - zostały one odpowiednio  skomentowane w znanej niemieckiej gazecie (niektóre media podały, że brukowej...), przez niemieckiego dziennikarza o ...polskim nazwisku.
Inne niemieckie gazety również napisały co wiedziały, ale największym przekrętem była informacja podana przez AFP, której depeszę zamieściły serwisy internetowe dziennika „Die Welt”, tygodników „Stern” i „Focus”, telewizji informacyjnej nt-v oraz portal DerWesten.de. „Jarosław Kaczyński zarzucił Angeli Merkel, że chce uczynić z Niemiec wielkie mocarstwo. W książce oskarżył Merkel, że chce podporządkować Polskę. Ostrzegł też, że Niemcy dążą do przyłączenia niegdyś niemieckiej zachodniej części Polski” (!!!)


Żeby było śmieszniej, to coś w tym rodzaju powiedział w „wywiadzie” właśnie Tomasz Lis.To był ten żałosny moment gdy żarliwie bronił nienawidzącej Polski Eriki Steinbach, dążącej do odebrania Polakom ziem i domów po wysiedlonych Niemcach, jakby to Polska winna była zbrodni II Wojny Światowej! (Niektórzy nazwaliby to zdradą swojego narodu...)


Co prawda, nieprzygotowany merytorycznie do rozmowy, opierając się na plotkach, co chwilę wpadał w przez siebie zastawione sidła, ale doskonale wiedział, że każde kłamstwo, które padnie w programie, będzie wykorzystane przeciwko prezesowi PiSu, bo zostanie włożone w jego usta.
Jak z każdej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, tak i w tym wypadku zrobiono z igły widły, tylko teraz wbito je w prawdziwy gnój pomówień, rozgrzebując, co też były premier Polski miał na myśli? I co nie miał.
Z jednej strony stoicki spokój Jarosława Kaczyńskiego, jego niedocenione przez wielu poczucie humoru, inteligencja i kultura osobista, z drugiej agresja, mord w oczach, pyskowanie na poziomie  przekupki z bazaru, czepianie się tym wścieklejsze im większa porażka. I wielokrotne powtarzanie kłamstw, żeby zasiać je w głowach wpatrzonych w ekrany ciemnogrodzian (bynajmniej nie mam tu na myśli zwolenników PiSu...).
Dlatego uważam, że Jarosław Kaczyński nie powinien był przystać na spotkanie z Lisem, twórcą programów dla gawiedzi. Lis został ośmieszony – to nie ulega wątpliwości - ale nawet wygrana z kimś takim, pozostawia tylko niesmak.

Drugie niepotrzebne spotkanie, (na które PiS w akcie dobrej woli wyraził zgodę...) posła Adama Hofmana z redaktorem(?) Gułagiem, przepraszam Jarosławem Gugałą, trudno nawet nazwać przesłuchaniem, bo oskarżany w ogóle nie był dopuszczany do głosu. To było typowo ubeckie perfidne wciskanie winy niewinnemu i grożenie mu!, przeprowadzone z wyjątkową agresją. Choć przyznam, cały czas miałam wrażenie, że był to akt desperacji funkcjonariusza, który – jakby naćpany środkami dopingującymi - spełniając rozkaz, walczył o stanowisko.
Spokój posła Hofmana, usiłującego odpowiadać na pomówienia napastnika, wtrącającego czasem słowo, czy zdanie do potoku zniewag bliskiego apopleksji Gugały – nie mógł zwyciężyć z amokiem, należało wstać, wyjść ze studia i wezwać pogotowie ratunkowe.
W każdym normalnym państwie demokratcznym obaj dziennikarze po takim popisie spadliby ze stołków, może nawet utraciliby licencje na sprawowanie zawodu. Byłby to niesamowity skandal.
Ale w POlsce prawo nic nie musi, w POlsce jak kto chce... Albo jakie są układy...
Jarosław Gugała został, co prawda, zawieszony w czynnościach przez prezesa Polsatu Solarza - Żaka, ale myślę, że to była decyzja przedwyborcza. W wypadku gdyby wygrał PiS, Gugała już by nie wrócił do Wydarzeń. Ale ponieważ wygrała PO, przepowiadam, że z nowymi siłami niebawem wróci z urlopu, bo sprawiedliwych, których należy zelżyć jest jeszcze wielu - opozycja wciąż jest liczna, mimo przegranych wyborów.
Natomiast Lis bez problemów będzie kręcił swoje lody, bo gawiedź uwielbia patrzeć jak się komuś po chamsku dokłada!
Oba te „wywiady” udowodniły, że w POlsce istnieje dziennikarstwo na poziomie rynsztoku, udowodniły też, że Polska rzeczywiście jest podzielona na dwa rodzaje obywateli: Polaków i polaczków.
Pierwsi to normalni, na ogół prawi ludzie, wierzący w jakieś idee, nawet jeśli są nimi wierzenia w świetlaną przyszłość Ojczyzny pod przywództwem partii, która jest w końcu tylko platformą, a nie pewną ziemią.
Drudzy to gawiedź - wybluzgująca nienawiść na ludziach usłużnie wskazanych przez media płynące na platformie. Gawiedź bezmyślna, ale mająca prawo głosowania, więc wygłosowująca tych, których nienawidzi, z samej potrzeby wyładowania nienawiści. Gawiedź rechocząca z dowcipów 48-letniego niedorostka, który polską flagę wtyka w psie odchody – głosząc, że to artystyczny happening. Czemu zresztą nie należy się dziwić w kraju, gdzie po raz drugi wybrany demokratycznie premier, kilka lat temu zapewniał szczerze i publicznie, że „Polska to nienormalność”.
Niestety, operacja - bomba przedwyborcza - powiodła się. Bomby co prawda tylko nasmrodziły, ale zaczadziali a niezaangażowani w cokolwiek wielbiciele polskich mass mediów ulegli prognozom, że jeśli nie wybiorą ponownie rządu miłości, to nastąpi wojna, zbrodnia i kara! Wybrali więc miłość premiera śniącego o zielonej wyspie, która niedługo może stać się nawet bezludną, gdy młodzi wykształceni i zniechęceni wyemigrują.
Dekadenci, zagłosowali na samozwańca Palikota - królika z dwoma berłami w garściach: pistoletem i wibratorem, symbolizującymi hollywoodzkie „trendy” - zwycięskie bezprawie i radosną swobodę seksualną. Palikota, który jednak w końcu może okazać się pożytecznym, gdy jako koń trojański rozniesie obecny rząd.
A 50% uprawnionych do głosowania Polaków, jak zwykle - czekając na bliżej nieokreślony cud - zbojkotowało głosowanie.
____________________________________________________



Ps. Oto filmy z YT, które były DOWODAMI na prawdę moich słów, zostały pod byle jakim pretekstem usunięte z internetu. Ale poszukam ich ... i zamieszczę.
_______________________________________________